Docieramy do Kolmarden. Dlaczego tutaj? Bo chcemy zwiedzić największy w Skandynawii Safari Park (Djurpark). Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata i od razu się otym przekonujemy gdyż jedyny kemping pęka w szwach i nie ma wolnych miejsc. Możemy co prawda rozbić namiot w lesie na jedną noc, co jest zgodne z prawem wolnościowym, jakie jest właściwe dla Skandynawii, ale pochmurne niebo podpoiwada nam by szukać innego rozwiązania.
Podjeżdżamy pod głowne wejście do parku, aby się zorientować w sprawie, by jutro nie tracić na to czasu. W budce z fastfoodem spotykamy Polaków, ktorzy sprzedają śmieciowe jedzenie licznym turystom. Pytamy o jakieś możliwości noclegu, a oni odsyłają nas do właścicielki, Polki z Malmo. Przedsiębiorcza kobieta sama na sezon letni wynajmuje domek w pobliżu Kolmarden, handluje fastfoodami, a przez resztę roku wydaje zarobione pieniądze. Utrzykuje za to całą rodzinę i należy raczej do klasy wyższej niż średnia - córka studiuje w Stanach za jej kasę, syn jeździ po całym świecie bawiąc się w reżysera.
W każdym bądź razie pomaga nam w zanalezieniu noclegu w prywatnym domku niedaleko jej kwatery.Dzwoni do gospodyni, ktora pracuje na promie, ale pozwala nas wpuścić do swojego domu. Jesteśmy na odludziu ok. 15 km od Kolmarden, nawet nie wiemy jak się nazywa ta miejscowośc, bo to tylko parę domów. Może w ogóle nie ma nazwy. Tablicy nie było, jest za to znak: Uwaga na koty. Okazuje się, że postawiła go gospodyni naszej rodaczki, która ma naście kotów i co ro ku przynajmniej jeden z nich ginie pod kołami aut. Przez parę godzin spędzonych na grilowaniu u naszej wybawczyni przejechał może jeden samochód :)